Podwodne galerie

Podwodny świat „zarośniętych” koralowcami topielców może się wydawać makabryczny. W rzeczywistości to bardzo przyjemne połączenie troski o podwodną faunę i florę ze sztuką.

Fot. jasondecairestaylor.com/

Jason deCaires Taylor jest artystą, który dla swoich dzieł znalazł nietypową przestrzeń. W podwodnych galeriach powoli starzeją się jego rzeźby, stając się jednocześnie domem dla ryb i fantastyczną bazą pod rafy koralowe.

Jego działalność artystyczną można zaliczyć do jednego z najbardziej udanych ekologiczno-artystycznych projektów, ponieważ pozwala odciągnąć ławice turystów od naturalnych raf i zapewnić temu zniszczonemu środowisku czas na regenerację. Znajdujące się na dnie wystawy Taylora są bowiem barwną i atrakcyjną alternatywą dla nurków.

Artysta używa specjalnej mieszanki dostosowanego do morskiej wody cementu, piasku i mikrokrzemionek, z których powstaje beton o neutralnym pH. Niektóre jego prace zawierają również inne materiały, tj. fragmenty płytek ceramicznych, szkło – w 95 procentach są to materiały obojętne, jak zapewnia Taylor.

O Jasonie deCaires Taylor pisałam już TUTAJ. Tekst, który teraz czytasz, powstał z okazji zatopienia kolejnej serii rzeźb artysty. Zdjęcia poniżej:

Fot. jasondecairestaylor.com

„Rezydencja” dla morskich stworzeń:

Fot. jasondecairestaylor.com

W zatopionym samochodzie znajdują się specjalne otwory dla ryb, homarów i skorupiaków. Na dachu powierzchnia odpowiednia dla koralowców:

Fot. jasondecairestaylor.com

Fot. jasondecairestaylor.com

Fot. jasondecairestaylor.com

Fot. jasondecairestaylor.com

Więcej zdjęć zarośniętych, podwodnych rzeźb, znajdziesz TUTAJ

Fot. jasondecairestaylor.com

Źródła:

Jason deCaires Taylor – strona artysty

Ten wpis został opublikowany w kategorii Rzeźba i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

20 odpowiedzi na „Podwodne galerie

  1. Anonim pisze:

    interesujące 🙂

  2. Anonim pisze:

    W 95 procentach są to materiały obojętne, jak zapewnia Taylor.
    A te 5% to co? rtęć?

    • Mufin pisze:

      nie (…), uran…

    • Heaven pisze:

      ab:why do you have nothing to say about:kk v. ks_____i think black women have dated so few white men BY coapraison…thmt is whyuntil nowthat is rapidly changingblack women are finally catching up with black women who date white menieif black men saw diana ross on the cover of a bm mag, many of them would be hurt tooand that is why black men are complaining about so many black women dating white/latino men now

  3. RS pisze:

    Ciekawy pomysł, choć te sylwetki ludzkie z daleka i o zmierzchu mogą sprawić, że jakiś nurek dostanie zawału. Z kolei, zatopiony VW Garbus naprawdę robi wrażenie!

  4. Anonim pisze:

    Patrząc na pierwsze zdjęcie… Zastanawiam się, którędy wchodzą np. kraby? Macie jakiś pomysł?

  5. Little John pisze:

    Mueheheehehehehehehehehehehehehehe! 😀 😛

  6. Radek pisze:

    ciekawe, trzeba miec pieniadze na to 🙂

  7. Anonim pisze:

    to jest wstrętne

  8. Dariusz pisze:

    Chore umysły „artystów”. Kolejna próba zaistnienia i pokazania swojej inności. Na ulicach samochody, pod wodą samochody – a gdzie w tym wszystkim naturalne piękno przyrody, dziewiczość natury?
    Niektórzy „artyści” zasługują na darmową wizytę psychiatryczną – zaburzenia osobowości.

  9. Grusia pisze:

    według mnie to cudowny pomysł ! facet jest genialny już jestem jego wielką fanką chętnie kupiłabym coś do swojego akwarium w mniejszych o wiele rozmiarach ! Bardzo to do mnie przemawia ! Głębia…

  10. Anonim pisze:

    Ja to bym cala platforme najchetniej zatopil .

  11. Pingback: Top 10 Sztukatułki z 2012 r. — Sztukatułka

  12. Konrad Ludwicki pisze:

    Konrad Ludwicki – Cementoplastyka i sofizmaty Taylora

    Niezwykłość – jak sugerują niektórzy – prac Jasona de Cairesa Taylora (rocznik 1974) jest nade wszystko niezwykłością miejsca ich prezentacji. Wspaniałość czeluści wód robi wrażenie. To, bowiem głębiny oceanu wytwarzają ową nadzwyczajność. W tych podwodnych galeriach jego postaci starzeją się wchodząc (cokolwiek na siłę) tym samym w ekosystem. Z czasem – zupełnie (nie)naturalnie – są domem dla wszelakich morskich stworzeń i ryb. Figury reorganizują się w swoistą rafę, zarastają glonami stając się wylęgarnią dla żywych organizmów. Rzeźby przekształcają się – a i owszem – w nieziemskie, jako, że rozgwiazdy, kraby i ośmiornice zadamawiają się, przykładowo, w gałkach ocznych czy szczelinach dłoni postaci. Tworzą nastrój fantastyki, ale i jakiejś osobliwej („osobliwej” po jednak podwodnej) grozy. Choć, jak sądzę, głębia i odmęt dna raf koralowych są same w sobie najbardziej oryginalne i cudowne. Zbyteczna wobec tego wydaje się ingerencja w jej przestrzeń.
    Artysta wychował się po części w Europie po części zaś w Azji. Jest absolwentem Instytutu Sztuki w Londynie. Jednak dyplom uczelni nie prowadzi do tego, że jest się artystą. Bycie artystą, bowiem jest nade wszystko kwestią wrażliwości, emocji i warsztatu. Jason de Caires Taylor to raczej nurek niż rzeźbiarz. Ponieważ to nurkowanie, jak i przebywanie w pobliżu raf koralowych jest jego pasją a i – śmiem twierdzić – wiąże się z pewnym lukratywnym (i lukrowanym) biznesem. Podwodne ansamble rzeźbiarskie tworzy od 2007 roku. Znajdują się one m.in. na dnie Morza Karaibskiego, u wybrzeży Grenady i – bodaj to najbardziej znane – u wybrzeży Meksyku. W Meksykańskim Parku Narodowym (sic!) w Cancun. To tu jest ponoć największy zespół cementowych postaci w ilości 400 sztuk (tylko po co?). Nazywane jest to „coś” największym w świecie podwodnym muzeum (MUSA). Nie wykluczone, że projekt Taylora trafi na listę cudów świata. , Czy o to jednak chodzi we współczesnej sztuce?
    Taylor – i przychylni mu propagatorzy – raczej uzurpuje sobie (niż jest de facto) miano kontynuatora nurtu sztuki ziemi. Sztuka ziemi (land art.) jak wiadomo ze swą przestrzenią działania, która jest najczęściej obszarem środowiska naturalnego bywa ingerencją a i interwencją w krajobraz (po prostu bywa degradacją naturalnej przyrody), lecz często też subtelne działanie para artystyczne wskrzesza niejako przyrodę. Ożywia pejzaż, pobudzając zarówno faunę i florę. „Sztuka” pana Taylora nie jest – jak chcieliby niektórzy – ekologiczna. Jest po prostu „sztuką” (wręcz produkcją, wszak inscenizuje odlewy), która zrywa z instytucjonalną drogą (i to jedynie łączy go z artystami ziemi). To wszystko. Mnie osobiście jego rzeźbiarstwo (lepiej: „cementoplastyka”) kojarzy się z kuriozalną nekropolią. Ruiną-cmentarzyskiem, wrakiem. Wrakiem nawet nie tyle czegoś na kształt zatopionego Titanica (on dziś jest na swój sposób pierwotny), co najzwyczajniej odpadem wrzuconego na dno egzaltowanego betonu udającego rzeźbę. Rzeźbą byłby znacznie bardziej na wolnym powietrzu. Woda stała się dziewiczym (acz dostępnym dla nurkujących) otoczeniem tego czegoś. Powstaje swoisty paradoks, jako że Taylor, chcąc – jak twierdzi – chronić rafy koralowe przed snobistycznymi (innych najczęściej nie ma) nurkującymi turystami zatapia tony – nazwijmy to – figuratywnego cementu. Zatapia ponoć po to by nurkujący bufon (bo tylko taki ktoś może się tym zachwycać) stał się odbiorcą manierycznych przedsięwzięć-instalacji Taylora.
    Rzecz jasna jego rzeźby można oglądać na fotografiach czy w Internecie i nie ingerować tabunami w areał wód, niemniej – co oczywiste – rzeźby robią najlepsze wrażenie kiedy oglądamy je nurkując. Fotografia i cała reszta, choćby i najlepsze, to jedynie surogat. Wszak adrenalina musi się podnieść i odbiór w fotelu to dziś zbyt mało. Musi być niekonwencjonalnie czyli pretensjonalnie. Dobrze, że Taylor nie wpadł (na razie!) na szaleńczy pomysł zabarwiania wody chemikaliami (rzecz jasna w jego opinii nieszkodliwymi i z neutralnym pH) na czerwono. Przecież i do tego można dorobić całą pseudofilozofie. Wszak czerwień to energia, odwaga i gniew. Ileż sofizmatów-idei można dzięki temu propagować. Tego typu manipulatorzy czują się dziś niezwykle pewnie.
    Co jest tematem rzeźb Taylora? Otóż ów wytwórca-nurek przedstawia zwykłych ludzi w powszednich sytuacjach. A potem owe kilkadziesiąt rzeźb jest spuszczanych do oceanu.
    Artysta używa specjalnej mieszanki dostosowanego do morskiej wody cementu, piasku i mikrokrzemionek, z których powstaje beton o neutralnym pH. Niektóre jego pracę zawierają również inne materiały, tj. fragmenty płytek ceramicznych, szkło – w 95 procentach są to materiały obojętne, jak zapewnia Taylor. 1
    Zatem – o ile można wierzyć afektowanemu twórcy – i tak pozostaje owo 5%. Co przy takiej ilości i gabarytach postumentów jest sporą ilością. 5% czego? Azbestu? Żużla? Siarczanu wapnia? Boksytu? Wszak wszystkie te trucizny i tak występują w cemencie. Toksyczny kabotyn wtargnął w przestrzeń oceanu i oto przestrzeń owa stała się wystawą (sic!). Stała się ekscentryczną ekspozycją i witryną. To dziwne „muzeum” – kuriozalne, jako że nie ma możliwości nie przyjęcia dzieła. Mówiąc kolokwialnie: woda nie ma tu nic do gadania. Chcąc nie chcąc dno oceanu zostanie i tak poszerzone o obiekt, którym nie musi być (a i nie jest!) zainteresowane. Ingerencja w naturę (i to jeszcze w taką naturę) trwa. Banałem jest mówienie o jej szkodliwości. Nie jest to szkodliwość – jak inklinuje Taylor – mniejsza. Bowiem – alogicznie (?) – broniąca jakoby podwodnych światów, bądź lepiej starająca się niby ograniczyć nurkowanie to danego miejsca (marne to pocieszenie) i tak usposabia i nakłania do schodzenia setek (!) osób na dno. W przypadku Taylora schodzenia na dno do miejsca-fragmentu obszaru jego rzeźb. Punktu (tj. dużego pola) gdzie są zanurzone. Wolę słowo „zanurzone” niż „wystawiane” – wydaje się ono bardziej adekwatne. Zanurzone a i z czasem znużone betonowe postaci stają się na swój sposób naturalne. Lecz nie naturalnością dziewiczości czy ekologii. Są tak naturalne (czyli zaadoptowane) jak stara opona leżąca czas jakiś w głębinach, która porasta glonami. Mam dość ambiwalentny (raczej krytyczny) stosunek do monumentalnych postumentów Taylora. Do tych – chciałoby się powiedzieć – produkcyjniaków. Jego finezyjną (bądź może lepiej: efektowną?) działalność nie jest łatwo zaliczyć do udanych ekologiczno-artystycznych przedsięwzięć. Stwierdzenie, iż pozwala ono (w co ostatecznie nie mogę uwierzyć) odwieść turystów od nurkowania w przestrzeni naturalnych raf i dzięki temu jakoby ochronić pierwotne środowisko – jest wierutną bzdurą. Taylor nie osłania naturalnego środowiska – Taylor jeszcze bardziej je dewastuje. O czym prawdę mówiąc doskonale wie, ale czegoż się nie robi dla kasy i zaistnienia.
    Jak widać można znaleźć węzeł splatający – tak zdawałoby się odmienne rzeczywistości – jak nekropolia, nurkowanie i monumentalna (nie kunsztowna i finezyjna, lecz najzwyczajniej posągowa) rzeźba. Zaiste furiacki to koncept. Każda rzeźba jest w gruncie rzeczy kolejną odsłoną tego samego motywu. Tradycyjny charakter tych cementowych odlewów szokuje głównie – jak już wspomniałem – ze względu na miejsce wystawienia. Chcąc natomiast określić inspiracje towarzyszące procesowi (vel. produkcji, bo i jest to rodzaj wydajności) generowania molochów Taylera przywołać można powszednich ludzi w codziennych okolicznościach. Stoją, patrzą, dumają, drapią się po głowie…To oni są tematem jego obłąkanych projektów. Ów koncept mógłby mieć pewien sens, przykładowo, w akwarium, oceanarium bądź jakimkolwiek sztucznym zbiorniku wodnym. Choćby i fontannie czy zaporze. Czy jest jednak cel (nawet w pozornej dbałości o ochronę raf) zaśmiecać dna oceanów? Sztuka nie może być wyłącznie domeną ludzkiej wolności. Taka „wolność” staje się swawolą i ciągłą chęcią – bo ja wiem czego ? – prowokacji i sztuczki? Sztuka bowiem – jak twierdzą niektórzy – n i e „leży na ulicy” (a już z pewnością nie może leżeć na dnie oceanu) i n i e „może być artystą każdy” (T. Tzara). Sztuka, bowiem (jak chciał tego choćby G. Chiari – „sztuka jest łatwa”) nie może być prosta i gotowa.
    By jednak nie popadać w defetyzm mamy – piszę do rzecz jasna z lekką ironią – dzięki Taylorowi (niezamierzony?) wzorcowy wręcz przykład antysztuki. Jego cementowe monumenty skutecznie niszczą naturalną percepcję świata. Natomiast argument o rzekomej ochronie dóbr przyrody jest czystą sofistyką. Przywołajmy Henryka Kieresia:

    (…) antysztuka wyraźnie przywołuje gnostyckie tło myślowe, bowiem według jej zwolenników sztuka jest poznaniem (kognitywizm) i prowadzi do wewnętrznej przemiany egzystencjalnej w człowieku (metanoizm). Wypada dodać, że niektórzy twórcy antysztuki, a głównie jej profesjonalni znawcy dostrzegają zło tkwiące w antysztuce, ale ograniczeni wąską perspektywą historyczną oraz filozoficzną, widzą w niej konieczny fakt społeczny, „dziecko” naszych czasów, ich zwierciadło, być może krzywe, ale pouczające – w związku z czym podejmują takie próby interpretacji faktu antysztuki, które mimo wszystko wskażą na jej sens, na sens promowania wolności w dzisiejszej kulturze. 2

    Zatem – zmierzając do konkluzji – idee (człowiek w symbiozie z przyrodą, przemijanie, czas), jakie rzekomo propaguje twórca doskonale wybrzmiałyby, gdyby owe postumenty umiejscowił również (a czemu by nie?!) na wysypisku śmieci. Meritum zostałoby nie tknięte. Wyznawcy (znacznie bardziej wyznawcy niż znawcy) Taylora mówią o złożonej wymowie i znaczeniu wody (woda jest m.in. symbolem chaosu, niestałości, zmienności, przeobrażenia, rozpuszczania się, odrodzenia ducha i ciała); jednak powietrze to niemniej złożona symbolika (m.in. nieskończoności, wieczności, nieba, kontemplacji, życia, pamięci, duszy, snu, natchnienia 3).
    Stworzona jakoby podwodna Atlantyda ma tyleż z nią wspólnego, co rura z krową. Żadna to mityczna kraina. Taylor upraszcza, bagatelizuje, myśląc przy tym, iż czyni artystyczną rewolucję. Czyni jedynie spustoszenie pięknych oceanów. W Atlantydę nie wierzą nawet Internauci. „Jaki związek – pyta jeden z forumowiczów – z antyczną Atlantydą mają współczesne rzeźby?” 4.
    „Próbuję pokazać – mówi Taylor – że ludzka ingerencja i wchodzenie w interwencję z naturą może być pozytywne i przyjazne dla środowiska – to ikona tego, w jaki sposób możemy żyć w symbiozie z naturą” 5. Ot i mamy przykład kolejnego sarkastycznego kabotyna.

    Bibliografia:

    Kiereś Henryk, Służyć kulturze, Lublin 1998
    Kopaliński Władysłąw, Słownik symboli, Warszawa 2001
    http://sztukatulka.pl/index.php/2012/03/15/podwodne-galerie/
    http://wiadomosci.wp.pl/gid,12842528,gpage,4,img,12842544,kat,1345,title,Czy-to Atlantyda,galeria.html?ticaid=1fef7
    http://sztukatulka.pl/index.php/2011/12/14/topielcy/

  13. Anonim pisze:

    Niezwykłe! 😀

  14. konrad ludwicki pisze:

    Konrad LUDWICKI – Cementoplastyka i sofizmaty Taylora

    Niezwykłość – jak sugerują niektórzy – prac Jasona de Cairesa Taylora (rocznik 1974) jest nade wszystko niezwykłością miejsca ich prezentacji. Wspaniałość czeluści wód robi wrażenie. To, bowiem głębiny oceanu wytwarzają ową nadzwyczajność. W tych podwodnych galeriach jego postaci starzeją się wchodząc (cokolwiek na siłę) tym samym w ekosystem. Z czasem – zupełnie (nie)naturalnie – są domem dla wszelakich morskich stworzeń i ryb. Figury reorganizują się w swoistą rafę, zarastają glonami stając się wylęgarnią dla żywych organizmów. Rzeźby przekształcają się – a i owszem – w nieziemskie, jako, że rozgwiazdy, kraby i ośmiornice zadamawiają się, przykładowo, w gałkach ocznych czy szczelinach dłoni postaci. Tworzą nastrój fantastyki, ale i jakiejś osobliwej („osobliwej” po jednak podwodnej) grozy. Choć, jak sądzę, głębia i odmęt dna raf koralowych są same w sobie najbardziej oryginalne i cudowne. Zbyteczna wobec tego wydaje się ingerencja w jej przestrzeń.
    Wątpliwy artysta (?) wychował się po części w Europie po części zaś w Azji. Jest absolwentem Instytutu Sztuki w Londynie. Jednak dyplom uczelni nie prowadzi do tego, że jest się artystą. Bycie artystą, bowiem jest nade wszystko kwestią wrażliwości, emocji i warsztatu. Jason de Caires Taylor to raczej nurek niż rzeźbiarz. Ponieważ to nurkowanie, jak i przebywanie w pobliżu raf koralowych jest jego pasją a i – śmiem twierdzić – wiąże się z pewnym lukratywnym (i lukrowanym) biznesem. Podwodne ansamble rzeźbiarskie tworzy od 2007 roku. Znajdują się one m.in. na dnie Morza Karaibskiego, u wybrzeży Grenady i – bodaj to najbardziej znane – u wybrzeży Meksyku. W Meksykańskim Parku Narodowym (sic!) w Cancun. To tu jest ponoć największy zespół cementowych postaci w ilości 400 sztuk (tylko po co?). Nazywane jest to „coś” największym w świecie podwodnym muzeum (MUSA). Nie wykluczone, że projekt Taylora trafi na listę cudów świata. Czy o to jednak chodzi we współczesnej sztuce?
    Taylor – i przychylni mu propagatorzy – raczej uzurpuje sobie (niż jest de facto) miano kontynuatora nurtu sztuki ziemi. Sztuka ziemi (land art.) jak wiadomo ze swą przestrzenią działania, która jest najczęściej obszarem środowiska naturalnego bywa ingerencją a i interwencją w krajobraz (po prostu bywa degradacją naturalnej przyrody), lecz często też subtelne działanie para artystyczne wskrzesza niejako przyrodę. Ożywia pejzaż, pobudzając zarówno faunę i florę. „Sztuka” pana Taylora nie jest – jak chcieliby niektórzy – ekologiczna. Jest po prostu „sztuką” (wręcz produkcją, wszak inscenizuje odlewy), która zrywa z instytucjonalną drogą (i to jedynie łączy go z artystami ziemi). To wszystko. Mnie osobiście jego rzeźbiarstwo (lepiej: „cementoplastyka”) kojarzy się z kuriozalną nekropolią. Ruiną-cmentarzyskiem, wrakiem. Wrakiem nawet nie tyle czegoś na kształt zatopionego Titanica (on dziś jest na swój sposób pierwotny), co najzwyczajniej odpadem wrzuconego na dno egzaltowanego betonu udającego rzeźbę. Rzeźbą byłby znacznie bardziej na wolnym powietrzu. Woda stała się dziewiczym (acz dostępnym dla nurkujących) otoczeniem tego czegoś. Powstaje swoisty paradoks, jako że Taylor, chcąc – jak twierdzi – chronić rafy koralowe przed snobistycznymi (innych najczęściej nie ma) nurkującymi turystami zatapia tony – nazwijmy to – figuratywnego cementu. Zatapia ponoć po to by nurkujący bufon (bo tylko taki ktoś może się tym zachwycać) stał się odbiorcą manierycznych przedsięwzięć-instalacji Taylora.
    Rzecz jasna jego rzeźby można oglądać na fotografiach czy w Internecie i nie ingerować tabunami w areał wód, niemniej – co oczywiste – rzeźby robią najlepsze wrażenie kiedy oglądamy je nurkując. Fotografia i cała reszta, choćby i najlepsze, to jedynie surogat. Wszak adrenalina musi się podnieść i odbiór w fotelu to dziś zbyt mało. Musi być niekonwencjonalnie czyli pretensjonalnie. Dobrze, że Taylor nie wpadł (na razie!) na szaleńczy pomysł zabarwiania wody chemikaliami (rzecz jasna w jego opinii nieszkodliwymi i z neutralnym pH) na czerwono. Przecież i do tego można dorobić całą pseudofilozofie. Wszak czerwień to energia, odwaga i gniew. Ileż sofizmatów-idei można dzięki temu propagować. Tego typu manipulatorzy czują się dziś niezwykle pewnie.
    Co jest tematem rzeźb Taylora? Otóż ów wytwórca-nurek przedstawia zwykłych ludzi w powszednich sytuacjach. A potem owe kilkadziesiąt rzeźb jest spuszczanych do oceanu.
    Artysta używa specjalnej mieszanki dostosowanego do morskiej wody cementu, piasku i mikrokrzemionek, z których powstaje beton o neutralnym pH. Niektóre jego pracę zawierają również inne materiały, tj. fragmenty płytek ceramicznych, szkło – w 95 procentach są to materiały obojętne, jak zapewnia Taylor. 1
    Zatem – o ile można wierzyć afektowanemu twórcy – i tak pozostaje owo 5%. Co przy takiej ilości i gabarytach postumentów jest sporą ilością. 5% czego? Azbestu? Żużla? Siarczanu wapnia? Boksytu? Wszak wszystkie te trucizny i tak występują w cemencie. Toksyczny kabotyn wtargnął w przestrzeń oceanu i oto przestrzeń owa stała się wystawą (sic!). Stała się ekscentryczną ekspozycją i witryną. To dziwne „muzeum” – kuriozalne, jako że nie ma możliwości nie przyjęcia dzieła. Mówiąc kolokwialnie: woda nie ma tu nic do gadania. Chcąc nie chcąc dno oceanu zostanie i tak poszerzone o obiekt, którym nie musi być (a i nie jest!) zainteresowane. Ingerencja w naturę (i to jeszcze w taką naturę) trwa. Banałem jest mówienie o jej szkodliwości. Nie jest to szkodliwość – jak inklinuje Taylor – mniejsza. Bowiem – alogicznie (?) – broniąca jakoby podwodnych światów, bądź lepiej starająca się niby ograniczyć nurkowanie to danego miejsca (marne to pocieszenie) i tak usposabia i nakłania do schodzenia setek (!) osób na dno. W przypadku Taylora schodzenia na dno do miejsca-fragmentu obszaru jego rzeźb. Punktu (tj. dużego pola) gdzie są zanurzone. Wolę słowo „zanurzone” niż „wystawiane” – wydaje się ono bardziej adekwatne. Zanurzone a i z czasem znużone betonowe postaci stają się na swój sposób naturalne. Lecz nie naturalnością dziewiczości czy ekologii. Są tak naturalne (czyli zaadoptowane) jak stara opona leżąca czas jakiś w głębinach, która porasta glonami. Mam dość ambiwalentny (raczej krytyczny) stosunek do monumentalnych postumentów Taylora. Do tych – chciałoby się powiedzieć – produkcyjniaków. Jego finezyjną (bądź może lepiej: efektowną?) działalność nie jest łatwo zaliczyć do udanych ekologiczno-artystycznych przedsięwzięć. Stwierdzenie, iż pozwala ono (w co ostatecznie nie mogę uwierzyć) odwieść turystów od nurkowania w przestrzeni naturalnych raf i dzięki temu jakoby ochronić pierwotne środowisko – jest wierutną bzdurą. Taylor nie osłania naturalnego środowiska – Taylor jeszcze bardziej je dewastuje. O czym prawdę mówiąc doskonale wie, ale czegoż się nie robi dla kasy i zaistnienia.
    Jak widać można znaleźć węzeł splatający – tak zdawałoby się odmienne rzeczywistości – jak nekropolia, nurkowanie i monumentalna (nie kunsztowna i finezyjna, lecz najzwyczajniej posągowa) rzeźba. Zaiste furiacki to koncept. Każda rzeźba jest w gruncie rzeczy kolejną odsłoną tego samego motywu. Tradycyjny charakter tych cementowych odlewów szokuje głównie – jak już wspomniałem – ze względu na miejsce wystawienia. Chcąc natomiast określić inspiracje towarzyszące procesowi (vel. produkcji, bo i jest to rodzaj wydajności) generowania molochów Taylora przywołać można powszednich ludzi w codziennych okolicznościach. Stoją, patrzą, dumają, drapią się po głowie…To oni są tematem jego obłąkanych projektów. Ów koncept mógłby mieć pewien sens, przykładowo, w akwarium, oceanarium bądź jakimkolwiek sztucznym zbiorniku wodnym. Choćby i fontannie czy zaporze. Czy jest jednak cel (nawet w pozornej dbałości o ochronę raf) zaśmiecać dna oceanów? Sztuka nie może być wyłącznie domeną ludzkiej wolności. Taka „wolność” staje się swawolą i ciągłą chęcią – bo ja wiem czego ? – prowokacji i sztuczki? Sztuka bowiem – jak twierdzą niektórzy – n i e „leży na ulicy” (a już z pewnością nie może leżeć na dnie oceanu) i n i e „może być artystą każdy” (Tristan Tzara). Sztuka, bowiem (jak chciał tego choćby Giuseppe Chiari – „sztuka jest łatwa”) nie może być prosta i gotowa.
    By jednak nie popadać w defetyzm mamy – piszę do rzecz jasna z lekką ironią – dzięki Taylorowi (niezamierzony?) wzorcowy wręcz przykład antysztuki. Jego cementowe monumenty skutecznie niszczą naturalną percepcję świata. Natomiast argument o rzekomej ochronie dóbr przyrody jest czystą sofistyką. Przywołajmy Henryka Kieresia:

    (…) antysztuka wyraźnie przywołuje gnostyckie tło myślowe, bowiem według jej zwolenników sztuka jest poznaniem (kognitywizm) i prowadzi do wewnętrznej przemiany egzystencjalnej w człowieku (metanoizm). Wypada dodać, że niektórzy twórcy antysztuki, a głównie jej profesjonalni znawcy dostrzegają zło tkwiące w antysztuce, ale ograniczeni wąską perspektywą historyczną oraz filozoficzną, widzą w niej konieczny fakt społeczny, „dziecko” naszych czasów, ich zwierciadło, być może krzywe, ale pouczające – w związku z czym podejmują takie próby interpretacji faktu antysztuki, które mimo wszystko wskażą na jej sens, na sens promowania wolności w dzisiejszej kulturze. 2

    Zatem – zmierzając do konkluzji – idee (człowiek w symbiozie z przyrodą, przemijanie, czas), jakie rzekomo propaguje twórca doskonale wybrzmiałyby, gdyby owe postumenty umiejscowił również (a czemu by nie?!) na wysypisku śmieci. Meritum zostałoby nie tknięte. Wyznawcy (znacznie bardziej wyznawcy niż znawcy) Taylora mówią o złożonej wymowie i znaczeniu wody (woda jest m.in. symbolem chaosu, niestałości, zmienności, przeobrażenia, rozpuszczania się, odrodzenia ducha i ciała); jednak powietrze to niemniej złożona symbolika (m.in. nieskończoności, wieczności, nieba, kontemplacji, życia, pamięci, duszy, snu, natchnienia 3).
    Stworzona jakoby podwodna Atlantyda ma tyleż z nią wspólnego, co rura z krową. Żadna to mityczna kraina. Taylor upraszcza, bagatelizuje, myśląc przy tym, iż czyni artystyczną rewolucję. Czyni jedynie spustoszenie pięknych oceanów. W Atlantydę nie wierzą nawet Internauci. „Jaki związek – pyta jeden z forumowiczów – z antyczną Atlantydą mają współczesne rzeźby?” 4.
    „Próbuję pokazać – mówi Taylor – że ludzka ingerencja i wchodzenie w interwencję z naturą może być pozytywne i przyjazne dla środowiska – to ikona tego, w jaki sposób możemy żyć w symbiozie z naturą” 5. Ot i mamy przykład kolejnego sarkastycznego kabotyna.

    Bibliografia:

    Kiereś Henryk, Służyć kulturze, Lublin 1998
    Kopaliński Władysław, Słownik symboli, Warszawa 2001
    http://sztukatulka.pl/index.php/2012/03/15/podwodne-galerie/
    http://wiadomosci.wp.pl/gid,12842528,gpage,4,img,12842544,kat,1345,title,Czy-to Atlantyda,galeria.html?ticaid=1fef7
    http://sztukatulka.pl/index.php/2011/12/14/topielcy/

  15. marti dizajn pisze:

    A jak się Wam podobają takie umywalki betonowe? Co o nich sądzicie? Pozdr, Martka D

  16. I think that what you posted made a lot of sense. But, what about this? what if you were to create a killer headline? {I ain’t saying your content isn’t solid.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*